Co się może stać, gdy w jednej sali szpitalnej zamkniemy dresiarza Grześka, biznesmena Kurza, starego Marudę i tego Czwartego, leżącego najbliżej drzwi, Staszka? Miszmasz towarzyski, bezsprzecznie, jednak jakie mogą być tego konsekwencje?
Szpital, korytarz a na nim cztery drzwi, jedne z nich do pokoju pielęgniarek. Małe sale, do których można zaglądać przechodząc tuż obok i szybko zapamiętać twarze leżących tam pacjentów.
(...)
Można by powiedzieć, jedna rodzina, ale czy jednak?
Otóż pewnego dnia znikają najpierw jedne drzwi, potem ściany zaczynają się jakby przesuwać. Znikają kolejne drzwi i sam korytarz. I nagle własna sala zostaje odcięta od reszty szpitala, okna pociągnięte czarną mazią zasłaniają słońce, ściany zbliżają się coraz bardziej, łóżka zaczynają nachodzić na siebie, zgrzytają metalowe boki... Dzień miesza się z nocą, godziny tracą znaczenie, czas płynie swoim torem lecz w tej "szpitalnej norze" nic nie jest już normalne. Ani czas, ani głód, ani trawienia, ani myśli, które obrzeżone strachem oblała czarna trwoga. A wszystko za sprawą Czwartego, który w maniakalnych momentach zaczyna dyktować powieść. Grzesiek zapisuje, bo tak mu nakazał opowiadacz lecz potem pisze, by te słowa utrwalić, bo czuje, że musi i mu zależy. Panowie wciągają się w słuchanie. Co dalej? Co będzie dalej? - pytają. Ale Czwarty opowiada fragmentami, ściany nachodzą na nich, ciemność paraliżuje. Każdy żegna się z życiem, jakie miał, a które niechybnie zakończy w tej sali.
Bo Czwarty w ich towarzystwo wprowadził Josepha Conrada. To jego obecność/nieobecność tak tutaj namieszała. To on sprawił, że doszło do tego wszystkiego. Bo Czwarty to Stach, a czyta Conrada by uciszyć groźby Drewniaka, drewnianego Kozła, którego wystrugał w dzieciństwie. Drewniak, który będąc przyjacielem, z biegiem lat stał się groźnym, niebezpiecznym wręcz towarzyszem i tylko "wsiąkanie" w Conrada daje namiastkę spokoju. Ale dlaczego Czwarty opowiada tą dziwną historię nijak mającą się do tej absurdalnej sytuacji? Jaka jest zależność Drewniaka, szpitala i pacjentów z tej i z innych sal? Małecki i jego kunszt - oto jest odpowiedź. Niebywały realizm magiczny, jaki wyziera z tej książki staje się jednocześnie magią realności. Oto prości ludzi zostają uwięzieni w sali. Ludzie, którzy prowadzili swoje życia poza jej murami i oto nagle zostali z tych żyć wyrwani. Nagle do głosu dochodzą ich dotychczasowe błędy, słowa i zachowanie. Nagle stają się świadomi swego rychłego końca. Czarna sala, teraz salka, będzie ich grobem...
Małecki bawi się tu i bohaterami i czytelnikami. Wodzi nas za nosy, umyka, gdy już jesteśmy blisko rozwiązania zagadki. Otwiera nam nowe drzwi, które przecież były przed chwilą zamknięte. Otwiera nam drzwi, które nie mają klamek, a za nami stawia jednolite ściany. Labirynt, jakim nas prowadzi nie ma wyjścia? A może ma?
Język? Wspaniały. Styl przypadający każdemu.
Fabuła? Istny majstersztyk.
Bohaterowie? Jakże plastyczni.
Autor? Nader kreatywny i jakże ... mądry.
Efekt?
Powieść będąca ucztą oraz bodziec do przemyśleń i dyskusji. Bo przecież taka powinna KSIĄŻKA.
Bardzo dobrze, że sięgnęłam po "Dżosefa" na samym szarym końcu prozy Małeckiego, bo z całą pewnością w przeciwnym razie straciłabym chęć na jego pozostałe powieści. A zniechęciłby mnie przede wszystkim Joseph Conrad, którego twórczości jak dotąd nie byłam wstanie zaakceptować, a którą tak bardzo zachwyca się z kolei autor "Dżozefa".
Powieść ta jest zupełnie inna od pozostałych napisanych przez Małeckiego. Jest jedną wielką metaforą,
(...)
do której klucz stanowi twórczość Josepha Conrada. Mamy w niej do czynienia w zasadzie z trzema głównymi postaciami. Są nimi dresiarz Grzegorz, biznesmen Kurz i ten Czwarty czyli Stachu. Co ich łączy? Na pozór bardzo niewiele. Znaleźli się poprostu w jednej sali szpitalnej jako pacjenci i to by było na tyle. Mimo różnic społecznych nawiązują ze sobą dialog, który w dużej mierze staje się raczej monologiem jednego z nich. Tak oto Grzegorz chłopak bez celu w życiu i Kurz, któremu rzekomo niczego w życiu nie brakuje stają się "wieźniami historii" opowiadanej przez Czwartego. Opowieść Stacha wstrząsa słuchaczami, ale też intryguje ich i nie pozwala się od niej oderwać. Jak się okazuje to nie jest wcale ot taka zwykła opowiastka powstała w oparciu o prozę słynnego Conrada. To jest przytłaczająca historia życia Czwartego. Czwarty swą opowieścią tak zniewala swych towarzyszy, że w pewnym momencie zapadają razem w pewien letarg, w efekcie czego sami nie wiedzą czy to wszystko czego doświadczają w szpitalnej sali jest tylko snem czy jawą.
Więc o czym jest tak naprawdę "Dżozef"? O niespełnionych marzeniach, o dziwnych kolejkach ludzkiego losu i o tym jak wiele w życiu zależy od nas samych, od decyzji które podejmujemy. I tak dzięki Czwartemu Grzegorz nabiera chęci do normalnego życia, ustatkowania się, ale także nabiera odwagi do podjęcia konkretnych kroków dotyczących nawiązania kontaktu z pewną osobą, na której mu bardzo zależało. Kurz z kolei doznaje nawrócenia. Od teraz chce stąpać ścieżką uczciwości, a nie oszustw podatkowych, na których dorobił się niezłego majątku. A Czwarty zwyczajnie ma zamiar uwolnić się od swych demonów z przeszłości, co mu się niewątpliwie udaje uczynić dzięki Grzegorzowi oraz Kurzowi, którzy stają się niejako powiernikami jego tajemnicy z dzieciństwa. Okazuje się, że w każdym momencie swego życia zawsze możemy coś zmienić, zastanowić się nad swym zachowaniem, przeanalizować pewne kwestie, ale wszystko też zależy od tego kogo w tym życiu spotkamy i jaki ten ktoś będzie miał na nas wpływ.
Małecki poraz kolejny udowodnił, że jego proza stoi rzeczywiście na bardzo wysokim poziomie. Jest on doskonałym moralizatorem za co go wprost uwielbiam. A wszystko to przekazuje czytelnikowi za pomocą naprawdę prostych słów. Polecam, polecam, polecam...
Pobyt w szpitalu z zagipsowanym nosem to z pewnością nic fajnego. Grzegorz został napadnięty i pobity. Incydent ten spowodował, że nie tylko stracił swój telefon, ale też szansę na pracę zarobkową, a ponadto rzuciła go dziewczyna Weronika. Generalnie życie zarysowuje mu się w czarnych barwach. Do tego wymuszone towarzystwo w szpitalnej sali: podstarzały playboy Kurz, upierdliwy Maruda i ten Czwarty. No właśnie... Pan Stachu, skryty,
(...)
zaczytany w książkach Josepha Conrada dziwak... Jego pokręcone opowieści o małym chłopcu ze wsi Rabinowo pod Włocławkiem, który wymyślił i wystrugał sobie kozła Drewniaka zaczynają coraz mocniej wciągać i zajmować uwagę pozostałych pacjentów. Wraz jednak z coraz mroczniejszą historią życia chłopca rzeczywistość szpitalna niepokojąco zaczyna się zmieniać.
Jakub Małecki serwuje nam intrygującą fabułę z pogranicza snu i jawy, która wciąga czytelnika w podwójny wir zdarzeń wzajemnie ze sobą się splatających. Mamy w czasie rzeczywistym historię dresiarza Grzegorza Bednara i retrospektywną opowieść o życiu Stasia Baryłczaka. Kiedy życiem jednego rządzi ponura, zachłanna postać drewnianego kozła w życiu drugiego znikająca i kurcząca się przestrzeń szpitala zdaje się zapowiadać nieunikniony koniec. Najciekawsza w tym pomyśle fabularnym jest nieustannie popychająca czytelnika ku zakończeniu zagadka: co z tej mieszanki czasoprzestrzennej w końcu wyniknie? I to jest duży plus który przyznaję tej powieści.
Co do mankamentów, to odnoszę wrażenie, że autor miał w zamyśle bardziej poszerzoną historię życia Stasia Baryłczaka, którą ostatecznie nie rozwinął, lub skrócił w korekcie. Co się stało z Andrzejem i Doktor Witz? Po co w fabule pojawiają się takie postacie jak biskup Michał Kozal, czy Baszanowski? Kim tak na prawdę był zaczytany menel siedzący w parku pod szpitalem? Wiele pytań na które w książce ,,Dżozef" niestety nie znajdziemy odpowiedzi.
Nie ma co jednak narzekać, jakby to stwierdził pod koniec książki Grzegorz. Życie jest jakie jest i należy się cieszyć z tego co się ma. Trzeba się więc delektować fabułą, taką w jaki sposób została przez autora podana. Danie jest intrygujące i lekko strawne w czytaniu, więc jak najbardziej godne polecenia.
Szpital, korytarz a na nim cztery drzwi, jedne z nich do pokoju pielęgniarek. Małe sale, do których można zaglądać przechodząc tuż obok i szybko zapamiętać twarze leżących tam pacjentów. (...) Można by powiedzieć, jedna rodzina, ale czy jednak?
Otóż pewnego dnia znikają najpierw jedne drzwi, potem ściany zaczynają się jakby przesuwać. Znikają kolejne drzwi i sam korytarz. I nagle własna sala zostaje odcięta od reszty szpitala, okna pociągnięte czarną mazią zasłaniają słońce, ściany zbliżają się coraz bardziej, łóżka zaczynają nachodzić na siebie, zgrzytają metalowe boki... Dzień miesza się z nocą, godziny tracą znaczenie, czas płynie swoim torem lecz w tej "szpitalnej norze" nic nie jest już normalne. Ani czas, ani głód, ani trawienia, ani myśli, które obrzeżone strachem oblała czarna trwoga. A wszystko za sprawą Czwartego, który w maniakalnych momentach zaczyna dyktować powieść. Grzesiek zapisuje, bo tak mu nakazał opowiadacz lecz potem pisze, by te słowa utrwalić, bo czuje, że musi i mu zależy. Panowie wciągają się w słuchanie. Co dalej? Co będzie dalej? - pytają. Ale Czwarty opowiada fragmentami, ściany nachodzą na nich, ciemność paraliżuje. Każdy żegna się z życiem, jakie miał, a które niechybnie zakończy w tej sali.
Bo Czwarty w ich towarzystwo wprowadził Josepha Conrada. To jego obecność/nieobecność tak tutaj namieszała. To on sprawił, że doszło do tego wszystkiego. Bo Czwarty to Stach, a czyta Conrada by uciszyć groźby Drewniaka, drewnianego Kozła, którego wystrugał w dzieciństwie. Drewniak, który będąc przyjacielem, z biegiem lat stał się groźnym, niebezpiecznym wręcz towarzyszem i tylko "wsiąkanie" w Conrada daje namiastkę spokoju. Ale dlaczego Czwarty opowiada tą dziwną historię nijak mającą się do tej absurdalnej sytuacji? Jaka jest zależność Drewniaka, szpitala i pacjentów z tej i z innych sal? Małecki i jego kunszt - oto jest odpowiedź. Niebywały realizm magiczny, jaki wyziera z tej książki staje się jednocześnie magią realności. Oto prości ludzi zostają uwięzieni w sali. Ludzie, którzy prowadzili swoje życia poza jej murami i oto nagle zostali z tych żyć wyrwani. Nagle do głosu dochodzą ich dotychczasowe błędy, słowa i zachowanie. Nagle stają się świadomi swego rychłego końca. Czarna sala, teraz salka, będzie ich grobem...
Małecki bawi się tu i bohaterami i czytelnikami. Wodzi nas za nosy, umyka, gdy już jesteśmy blisko rozwiązania zagadki. Otwiera nam nowe drzwi, które przecież były przed chwilą zamknięte. Otwiera nam drzwi, które nie mają klamek, a za nami stawia jednolite ściany. Labirynt, jakim nas prowadzi nie ma wyjścia? A może ma?
Język? Wspaniały. Styl przypadający każdemu.
Fabuła? Istny majstersztyk.
Bohaterowie? Jakże plastyczni.
Autor? Nader kreatywny i jakże ... mądry.
Efekt?
Powieść będąca ucztą oraz bodziec do przemyśleń i dyskusji. Bo przecież taka powinna KSIĄŻKA.
Powieść ta jest zupełnie inna od pozostałych napisanych przez Małeckiego. Jest jedną wielką metaforą, (...) do której klucz stanowi twórczość Josepha Conrada. Mamy w niej do czynienia w zasadzie z trzema głównymi postaciami. Są nimi dresiarz Grzegorz, biznesmen Kurz i ten Czwarty czyli Stachu. Co ich łączy? Na pozór bardzo niewiele. Znaleźli się poprostu w jednej sali szpitalnej jako pacjenci i to by było na tyle. Mimo różnic społecznych nawiązują ze sobą dialog, który w dużej mierze staje się raczej monologiem jednego z nich. Tak oto Grzegorz chłopak bez celu w życiu i Kurz, któremu rzekomo niczego w życiu nie brakuje stają się "wieźniami historii" opowiadanej przez Czwartego. Opowieść Stacha wstrząsa słuchaczami, ale też intryguje ich i nie pozwala się od niej oderwać. Jak się okazuje to nie jest wcale ot taka zwykła opowiastka powstała w oparciu o prozę słynnego Conrada. To jest przytłaczająca historia życia Czwartego. Czwarty swą opowieścią tak zniewala swych towarzyszy, że w pewnym momencie zapadają razem w pewien letarg, w efekcie czego sami nie wiedzą czy to wszystko czego doświadczają w szpitalnej sali jest tylko snem czy jawą.
Więc o czym jest tak naprawdę "Dżozef"? O niespełnionych marzeniach, o dziwnych kolejkach ludzkiego losu i o tym jak wiele w życiu zależy od nas samych, od decyzji które podejmujemy. I tak dzięki Czwartemu Grzegorz nabiera chęci do normalnego życia, ustatkowania się, ale także nabiera odwagi do podjęcia konkretnych kroków dotyczących nawiązania kontaktu z pewną osobą, na której mu bardzo zależało. Kurz z kolei doznaje nawrócenia. Od teraz chce stąpać ścieżką uczciwości, a nie oszustw podatkowych, na których dorobił się niezłego majątku. A Czwarty zwyczajnie ma zamiar uwolnić się od swych demonów z przeszłości, co mu się niewątpliwie udaje uczynić dzięki Grzegorzowi oraz Kurzowi, którzy stają się niejako powiernikami jego tajemnicy z dzieciństwa. Okazuje się, że w każdym momencie swego życia zawsze możemy coś zmienić, zastanowić się nad swym zachowaniem, przeanalizować pewne kwestie, ale wszystko też zależy od tego kogo w tym życiu spotkamy i jaki ten ktoś będzie miał na nas wpływ.
Małecki poraz kolejny udowodnił, że jego proza stoi rzeczywiście na bardzo wysokim poziomie. Jest on doskonałym moralizatorem za co go wprost uwielbiam. A wszystko to przekazuje czytelnikowi za pomocą naprawdę prostych słów. Polecam, polecam, polecam...
Jakub Małecki serwuje nam intrygującą fabułę z pogranicza snu i jawy, która wciąga czytelnika w podwójny wir zdarzeń wzajemnie ze sobą się splatających. Mamy w czasie rzeczywistym historię dresiarza Grzegorza Bednara i retrospektywną opowieść o życiu Stasia Baryłczaka. Kiedy życiem jednego rządzi ponura, zachłanna postać drewnianego kozła w życiu drugiego znikająca i kurcząca się przestrzeń szpitala zdaje się zapowiadać nieunikniony koniec. Najciekawsza w tym pomyśle fabularnym jest nieustannie popychająca czytelnika ku zakończeniu zagadka: co z tej mieszanki czasoprzestrzennej w końcu wyniknie? I to jest duży plus który przyznaję tej powieści.
Co do mankamentów, to odnoszę wrażenie, że autor miał w zamyśle bardziej poszerzoną historię życia Stasia Baryłczaka, którą ostatecznie nie rozwinął, lub skrócił w korekcie. Co się stało z Andrzejem i Doktor Witz? Po co w fabule pojawiają się takie postacie jak biskup Michał Kozal, czy Baszanowski? Kim tak na prawdę był zaczytany menel siedzący w parku pod szpitalem? Wiele pytań na które w książce ,,Dżozef" niestety nie znajdziemy odpowiedzi.
Nie ma co jednak narzekać, jakby to stwierdził pod koniec książki Grzegorz. Życie jest jakie jest i należy się cieszyć z tego co się ma. Trzeba się więc delektować fabułą, taką w jaki sposób została przez autora podana. Danie jest intrygujące i lekko strawne w czytaniu, więc jak najbardziej godne polecenia.